Niech historia mojego życia posłuży jako cudowny dowód opieki siostry Dulcissimy i mocy wypraszania przez nią łask. Urodziłam się 5 listopada 1951 roku w Brzeziu nad Odrą. Na chrzcie otrzymałam trzy imiona: Teresa, Maria, Dulcissima. Od niedawna wiem, że dwa pierwsze imiona otrzymałam po zmarłej siostrze mamy, której matką chrzestną była właśnie siostra Dulcissima. Trzecie imię otrzymałam prawdopodobnie z woli babci, która zaszczepiła w rodzinie wiarę w cudowną moc opieki i otrzymywania łask za jej wstawiennictwem. Siostra Dulcissima stała się dla nas orędowniczką w sprawach trudnych i beznadziejnych a dla mnie aniołem stróżem. Przypominano mi o tym, ale długo nie rozumiałam znaczenia tych słów. Byłam dzieckiem, którego nie omijały choroby. Zapadałam nawet na te, które dzieci w moim wieku nie przechodziły. Mama z pewnością bardzo często szukała pomocy u siostry Dulcissimy. Jako nastolatka częściowo zrozumiałam jej siłę wypraszania łask. Ileż to razy, kiedy chodziłam do szkoły średniej, w biegu do pociągu, przed trudnym egzaminem, maturą czy dyplomem zerwałam parę listków bukszpanu, czy wzięłam grudkę ziemi z grobu. Mogę powiedzieć, że siostra Dulcissima była dla mnie drugim aniołem stróżem, dlatego dość gładko szło mi się z nią przez życie. Wybrałam wspaniały zawód, jestem pielęgniarką, pracuję w tym zawodzie 27 lat i szczerze mogę powiedzieć, że wciąż mi daje duże zadowolenie. Nigdy nie żałowałam mojego wyboru, urodziłam trzy wspaniałe córki, które dziś są już dorosłe. Dwie założyły własne rodziny. W 1986 roku zachorowałam na zapalenie mięśnia sercowego. Jeden z internistów przeglądając moje kontrolne EKG powiedział; „Niech Pan Bóg broni przed zajściem w ciążę. Ani ty, ani dziecko nie macie szans przeżycia”. Nie planowałam powiększenia rodziny, przyjęłam to więc spokojnie. Choroba przeszła w ostrą chorobę wieńcową, na stałe wypisano mi stosowanie leków. W 1990 roku nabawiłam się poważnego zakażenia krwi i powtórnego zapalenia mięśnia sercowego. Z choroby ostrej wpadłam w przewlekłą, z pozostałością gośćca mięśniowego. W 1992 roku trzecia z moich córek po wypadku w domu zaczęła chorować na padaczkę pourazową, która ujawniła się na wakacjach u szwagra w RFN. Po otrzymaniu wiadomości, że przebywa na reanimacji w klinice neurologicznej, jeszcze w tym samym dniu pojechałam do niej. Dziś jeszcze wspominam, że przywoływałam na pomoc siostrę Dulcissimę, nawet modląc się w kościele w Kolonii. Po serii dokładnych badań, szczęśliwie wróciłyśmy do domu. Najgorsze miałam dopiero przeżyć. Miałam 41 lat i przypuszczałam, że zaczynam mieć problemy hormonalne. Rozpoznanie było jednak inne, czwarty miesiąc ciąży. To zabrzmiało jak wyrok. Przypomniały mi się słowa lekarza, który mnie ostrzegał. Jako pielęgniarka byłam świadoma, że nie obojętne są leki, które zażywam, że przeszłam dość silne zakażenie krwi, stres związany z chorobą córki. Proponowano mi badania prenatalne, które by wykluczyły, lub potwierdziły kalekie dziecko. Zrezygnowałam. Pięć miesięcy koszmarów nocnych, modlitwy, płaczu, histerii. Nie było nocy, bym nie prosiła siostry Dulcissimy o pomoc. Woreczek z ziemią trzymam do dziś w szafce przy łóżku. Drugi atak padaczki córki, perspektywa stałego leczenia i opieki lekarskiej, do tego dołączyło się jeszcze ściganie przez zachodnie towarzystwo ubezpieczeniowe w związku z pobytem i badaniami przeprowadzonymi w klinikach zachodnich. Te trzy widma towarzyszyły mi przez te ostatnie pięć miesięcy ciąży + [plus] leki na stałe, + [plus] choroba z wypadaniem zastawki mitralnej.
Temat tych wszystkich problemów zakończył się szczęśliwie. Można powiedzieć, że rozwiązanie moich zmartwień graniczy z cudem. Przez cięcie cesarskie urodziłam zdrową, śliczną i mądrą dziewczynkę, która do naszego domu i życia wniosła tyle radości, że wprost nie można opowiedzieć. Zobowiązania finansowe po rozpaczliwym odwołaniu pokryło Naczelne Towarzystwo Ubezpieczeniowe. Minęło pięć lat, gdy córka, która zachorowała na padaczkę a przez cały ten okres nie miała ataku. Doktor wycofał zalecone wcześniej leki. Ja z tymi moimi przejściami, dolegliwościami normalnie funkcjonuje i pracuje zawodowo. Mogę z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że przez całe moje życie ktoś mi pomaga. Jestem pewna, że pomagały mi wszystkie moje święte patronki, których imiona nadano mi na chrzcie, ale to siostra Dulcissima wyprosiła mi wszystkie łaski, które otrzymałam. Dzięki temu żyje mi się lżej i jestem wciąż osobą bardzo zadowoloną ze swojego życia. Wiem, że żyje pod parasolem jej opieki, należę już do trzeciego pokolenia, które ufa siostrze Dulcissimie, w nią wierzy. A staraniem moim będzie, by uwierzyły także moje dzieci, które dawno już poświęciłam jej opiece.
Teresa
Radlin, 05 listopad 1997 r.
Comments are closed.