W dniu 2 sierpnia 1997 roku siostra Dulcissima była z nami. Tego dnia wracaliśmy samochodem z wakacji w Italii. W słoneczny poranek w małej malowniczej miejscowości w północnych Włoszech, kilkadziesiąt kilometrów od Wenecji, doszło do wypadku samochodowego, w którym także uczestniczyliśmy. Ja (48l) prowadziłem samochód, obok mnie siedziała moja żona Krystyna (46l.), na tylnych siedzeniach nasi synowie Łukasz (18l.) i Marek (15l.). Kiedy przejeżdżaliśmy przez skrzyżowanie zostaliśmy najechani przez samochód prowadzony przez młodego Włocha. Ten młody człowiek jechał (wg oceny policji włoskiej) z szybkością więcej niż 100 km/godz. na drodze, gdzie dozwolone było 50 km/godz. Jego samochód uderzył z wielką szybkością w prawy błotnik z przodu naszego samochodu i „poleciał” jak pocisk dalej, „ściął” jak zapałkę kilkumetrową przydrożną metalową latarnię i uderzył kilkanaście metrów dalej w następny samochód. Rozmiar zniszczeń materialnych był przygniatający. Dosłownie ułamek sekundy zadecydował o naszym życiu. Części z rozbitych samochodów „fruwały” w powietrzu i kiedy spadły na ziemię, nastąpiła cisza, uczucie ulgi i szczęścia. Okazało się, że nikomu „włos z głowy nie spadł”. Ten młody Włoch po kilku sekundach wydostał się o własnych siłach (bez żadnych widocznych śladów zranienia) z całkowicie zdemolowanego własnego samochodu. Próbował zaraz nawiązać rozmowę z nami, żeby dowiedzieć się, czy jesteśmy ranni. Także pasażerowie (dwie osoby) z trzeciego uszkodzonego samochodu wyszli bez żadnego zadrapania z wypadku. Jednego jestem całkowicie pewien. Jakaś nadprzyrodzona siła kierowała przebiegiem tego ciężkiego wypadku samochodowego, a to, że nikt z siedmiu osób nie został nawet lekko ranny, to w moim pojęciu graniczy z cudem.
W samochodzie zawsze mam niewielkie etui z ziemią z grobu siostry Dulcissimy, jak również mały wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. Jako rodowity brzezianin dość wcześnie dowiedziałem się od mojej mamy o siostrze Dulcissimie. Zawsze prosiłem siostrę Dulcissimę o wstawiennictwo u Matki Boskiej i nie zwiodłem się nigdy.
Jestem przekonany, że siostra Dulcissima jest moją najlepszą powierniczką w drodze do Matki Boskiej.
To, że teraz mam możliwość napisać o wspomnianym już wypadku samochodowym i tak szczęśliwym przebiegu dla wszystkich jego uczestników, zawdzięczam wstawiennictwu siostry Dulcissimy u Boga i Matki Boskiej.
Klasztor Sióstr Maryi Niepokalanej w Brzeziu nad Odrą był dla mnie zawsze wyjątkowym miejscem. Nie wyobrażam sobie Brzezia bez klasztoru i Sióstr Maryi Niepokalanej. Od dzieciństwa wiedziałem, że u Sióstr zawsze można liczyć na pomoc ambulatoryjną, czy po prostu dobrą radę. Do dzisiaj z radością wspominam lekcje religii (koniec lat pięćdziesiątych) i naszą wspaniałą, niezapomnianą katechetkę Siostrę Agnieszkę.
Stadthagen, 10 listopada 1997.
Comments are closed.