Migawki z dzieciństwa i wczesnej młodości Heleny Hoffmann, późniejszej świątobliwej siostry Dulcissimy.
a) Środowisko, w którym urodziła się i żyła do czasów wstąpienia do nowicjatu
Znajomość mojej matki Małgorzaty z Lenką Hoffmann zaczęła się w piątym roku życia mojej matki i siódmym Heleny. Rodzice Małgorzaty przeprowadzili się z innej klatki schodowej do dwupokojowego mieszkania na drugim piętrze, gdzie jednopokojowe lokum zajmowali Hoffmannowie z dwójką dzieci. Po śmierci ojca Lenki, kiedy na świat już przyszedł jej młodszy brat Henryk, w roku 1922 lub na początku 1923 przeprowadzili się do dwupokojowego mieszkania na tym samym piętrze. Był to dwupiętrowy budynek (familok) ze strychem i pojedynczymi pokojami na poddaszu dla samotnych robotników Huty Zgoda. Na każdym piętrze były cztery mieszkania, dwa jedno- i dwa dwupokojowe. Na klatce schodowej był zlew i kran. Drzwi mieszkań były zazwyczaj pootwierane na oścież (chyba że było zimno, wtedy je zamykano), a w sieni mieszały się w południe zapachy wszystkich potraw gotowanych w domu. A najczęściej gotowano kiszoną kapustę. Podesty, schody, a także podłogi w mieszkaniach były z surowego drewna, które trzeba było szorować. Klatkę schodową, podesty i po jednym piętrze schodów utrzymywali w czystości sami lokatorzy. Podłogę należało szorować raz w miesiącu, ale w praktyce ograniczano się do szorowania przed kolejnymi świętami. Poza tym je zamiatano. Drewniane ubikacje bez światła były na dworze, w podwórku. Tworzyły czworokąt z domem i chlewikami. Kosowie zajmowali ubikację ze Zgrajami, Hoffmannowie z Podstawskimi. Lokatorzy parteru i pierwszego piętra musieli biegać dalej, bo aż na drugą stronę pierwszego czworoboku, gdzie był identyczny drugi układ.
Każde mieszkanie miało przydzielony chlewik z pięterkiem na siano. Ludzie przeważnie hodowali kury, kozy, króliki, a niektórzy nawet świnie. Hoffmannowie mieli prawie zawsze kozę i kury, czasem króliki, a raz się zdarzyło, że i świnie. Sytuacja materialna mieszkańców Zgody była ogólnie ciężka; Hoffmannowie należeli do tych, którym się nieco lepiej powodziło (na tle ogólnej biedy), bo mieli tylko dwoje, a potem troje dzieci. Wielodzietne rodziny były ubogie. Dzieci do czasu ukończenia szkoły podstawowej chodziły po domu i okolicy, a nawet często do szkoły na bosaka. Obuwie zakładało się do kościoła lub na dalsze wyjście. Po ukończeniu podstawówki niektórzy nosili już buty, inni nadal chodzili boso. Helena Hoffmann niczym się nie różniła od pozostałych mieszkańców – jako dziecko biegała na bosaka, jako panienka przywdziała buty.
Widok z okien był bardzo smutny. Huta Pokój, zakłady Zgoda, Huta Polska, kopalnia Polska, między nimi wysokie dymiące hałdy, migocące błękitnymi płomykami, wydzielające zabójczy odór. Domy z czerwonej, przybrudzonej cegły. Ramy okienne z reguły pomalowane na brązowo, nieopodal kolejka wąskotorowa…
b) Rodzina Hoffmannów
Albina Hoffmann miała troje dzieci: Helenę i syna Reinholda z pierwszym mężem Józefem, który zmarł w 1919 roku, i syna Henryka z drugiego małżeństwa. Była osobą otwartą, wesołą, żywiołową, lubiła się śmiać i śpiewać. Gdy się śmiała, to z całego serca, całą sobą. Miała ogromne poczucie humoru. Z sąsiadami miewała zatargi, ale zawsze dochodziło do zgody i o waśniach zapominano. Była dobra dla wszystkich dzieci. Częstowała je tym, co miała. Była również nowoczesna. Jako pierwsza w Zgodzie miała gramofon, z dużą zieloną tubą. Włączała nieraz ulubioną płytę dzieci „U dentysty”. O jej zamiłowaniu do nowoczesności świadczy też linoleum ułożone w kuchni i w pokoju. Przez sąsiadów była uważana za osobę ładną. Dbała o siebie, o uzębienie, o ubiór.
Ojca Heleny, Józefa, Małgorzata scharakteryzować nie potrafi. Miała zaledwie siedem lat, gdy umarł. Ojczym natomiast był człowiekiem bardzo pracowitym. Po pracy naprawiał w domu buty, zajmował się ogródkiem (od lat 20 każdej rodzinie przyznawano skrawek ziemi). Zawsze znajdował dla siebie zajęcie.
Rodzony brat Lenki Holdek miał wadę słuchu, co mu utrudniało naukę w szkole. Jedną z klas musiał powtarzać. Później, już jako dorosły, był kierowcą proboszcza ks. Śliwki, a później kościelnym. Po wybuchu wojny został wcielony do armii niemieckiej; po wojnie został w Niemczech. Tam też umarł. Był bardzo spokojnym i niezwykle uczciwym człowiekiem.
Najmłodszy brat Heinel (Henryk) był jako dziecko wątły, ale już w wieku 14 lat był dobrze zbudowanym chłopcem. W szkole sobie radził, usposobienie miał spokojne.
Ożenił się. Miał dwoje dzieci. Umarł po wojnie. Jego ciało spoczywa w Świętochłowicach na Hugobergu.
c) Helena Hoffmann
Była dzieckiem spokojnym. Blond włoski, rzadkie i krótkie, nosiła rozpuszczone, bo trudno z nich było upleść warkocze. Dopiero później zaplatała dwa cienkie warkoczyki wiązane na głowie i taką fryzurę nosiła już stale, aż do nowicjatu.
Helenka była dobrym dzieckiem. Od najmłodszych lat służyła pomocą. Początkowo tylko matce, z upływem lat, dojrzewając, rozciągnęła swoje wsparcie na wszystkich potrzebujących. Prawdopodobnie jeszcze przed ukończeniem 13 lat wzięła na siebie obowiązek dbania o zwierzęta rodziców. Wstawała codziennie o 5.00 rano – a bywało, że i wcześniej – i suszyła trawę na siano, przygotowywała świeżą porcję. Chodziła po skarpach, poboczach i miedzach, zbierając trawę dla zwierząt. I oczywiście, jak każde dziecko wówczas, pomagała w pracach domowych. Rodzice stawiali pracowitość Heleny Małgorzacie za wzór.
Nieco później zaczęła dbać o wygląd ołtarza. Chodziła do ogródków działkowych od jednego do drugiego i zawsze przynosiła świeże kwiaty. Tak przejęła na siebie obowiązek dbania o ołtarz w kościele parafialnym. Chodziła również do sióstr w Zgodzie i pomagała w robótkach ręcznych. Prace wykonywała zgrabnie, szybko i wytrwale. Robiła bardzo dużo i jeszcze starała się, choć bez efektów, wciągnąć w te zajęcia swoją koleżankę Gretl. Gdy ta dziewczynka w wieku 12 lat (Lena miała wtedy lat 14) złamała rękę, serdecznie się nią zaopiekowała. Ponieważ matka Gretl wyjechała, Lena codziennie rano ją czesała, a potem zabierała do zbierania trawy dla zwierząt, dekorowania ołtarzy – towarzyszyły sobie całymi dniami przez całe wakacje, dopóki nie wróciła matka koleżanki.
Pewnego razu z okien swojego mieszkania zobaczyła, że znana w całej Zgodzie prostytutka upadła na drodze i nie podnosiła się. T a k i e j nikt nie udzieliłby pomocy – z wyjątkiem Heleny. Bez wahania wypadła z domu i podbiegła do niej. Ona nie mogła się wahać – człowiek potrzebował pomocy! Gdzie należało komuś pomóc, tam była Helena.
W zabawach grupowych też czasem uczestniczyła; starała się o drobne przyjemności dla grupy. Pewnego razu miała kawałek wędzonego śledzia, którym, sama będąc dzieckiem, poczęstowała wszystkie dzieci, krojąc go w cienkie, jednocentymetrowe paski. Gdy była już starsza, należała do Kongregacji Mariańskiej. Urządzali oni piesze wycieczki do Panewnik, na Zadole, w lasy murckowskie, w których uczestniczyły Helena i jej koleżanka Małgorzata.
Hoffmannówna bardzo lubiła śpiewać i miała ładny głos. Gdy śpiewały w swoim mieszkaniu razem z matką, słuchał cały dom – taki dawały koncert. Wykonywały przeważnie pieśni maryjne, do Serca Jezusowego, świętego Józefa, a także świeckie, ludowe.
W szkole nie wyróżniała się niczym, była spokojna, z wszystkimi żyła w zgodzie, nigdy nikt na nią nie składał żadnych skarg. W nauce była bardzo sumienna. Nie dopuszczała do żadnego zaniedbania, ale również nie brylowała, nie zajmowała nikogo swoją osobą. Po skończeniu szkoły, już jako dorastająca panna, pracowała przez jakiś czas w kiosku z papierosami. Kupowali je najprzeróżniejsi ludzie, ale stale mężczyźni, którzy różnie się do młodej panienki odnosili. Była to gehenna dla Heleny, aż matka, zdjęta litością, zabrała ją stamtąd. Mężczyźni i chłopcy się dla niej zupełnie nie liczyli.
Drogi mojej matki Małgorzaty i Heleny rozeszły się w sposób naturalny, gdy Hoffmannówna wstąpiła do klasztoru. A moja matka chodziła do szkoły średniej, potem wyszła za mąż i wyprowadziła się ze Zgody.
Brygida Kotusz
Katowice, luty 1998 r.
Comments are closed.