15 maja 1999 r. w Katowicach, ks. dr hab. Antoni Kiełbasa SDS, mój rodak, który pochodzi z Świętochłowic (Zgody) miał wystąpienie na temat drogi do świętości.
Być świętym znaczy: w naturalny sposób stać się nadnaturalnym, to jest często trudne.
Aby rozwinąć tekst, kliknij w strzałkę:
Helena Hoffmann urodziła się 7 lutego 1910 roku w robotniczej dzielnicy Zgoda na Górnym Śląsku, która swoją nazwę wzięła od zakładu hutniczego „Zgoda”, założonego w 1838 r. Wokół huty powstało osiedle mieszkaniowe dla pracowników, którzy w poszukiwaniu pracy osiedlali się przy nowo powstałej hucie. W 1882 r. wrocławski biskup Robert Hercog wyraził zgodę na wybudowanie na tym terenie kościoła pw. św. Józefa – Patrona robotników i rodzin chrześcijańskich. W dniu 26.10.1882 r. odbyło się poświęcenie nowego kościoła. W tym to kościele 13.02.1910 r. Helena Hoffmann otrzymała chrzest św. Kościół ten dziś nie istnieje, stał na krawędzi Nowego Bytomia. W 1931 r. powstał nowy kościół św. Józefa z drugiej strony Zgody, bliżej Świętochłowic.
Helena była pierwszym dzieckiem Józefa pochodzącego z Gąsiorowic w parafii Jemielnica koło Strzelec Opolskich i Albiny Jarząbek ze Świętochłowic. Józef przybył na teren parafii Zgoda wraz ze swymi czterema młodszymi braćmi w poszukiwaniu pracy. Józef i Albina zawarli związek małżeński na początku 1909 r. w parafii pw. św. Piotra i Pawła w Świętochłowicach. Zamieszkali w pobliżu zakładu hutniczego Zgoda w dużym budynku dla wielu rodzin, w tzw. familoku -jak to często mówimy na Śląsku- który stoi po dziś dzień. Młodszym bratem Heleny był Reinhold, nieżonaty długoletni kościelny przy miejscowym kościele św. Józefa na Zgodzie. Był bardzo przywiązany do swojej siostry i dumny z jej życiowego wyboru. Po śmierci rodziców wyjechał do Niemiec i tam zmarł. Do dziś zachowała się na Zgodzie wśród starszych mieszkańców opinia o nim jako o pobożnym i uczciwym człowieku, o którym mówiono popularnie „kościelny pan Reinhold”.
Ojciec Heleny i Reinholda był człowiekiem pracowitym, o dobrym sercu, ale surowym, czasami zbyt surowym. Nic dziwnego, że Helena napisze potem: „Już we wczesnym dzieciństwie moja wola była łamana, tzn musiałam się poddać pod wolę moich rodziców„. Helena była dzieckiem bardzo pobożnym, modliła się dużo, nierzadko matka znajdowała ją późno w nocy klęczącą ze złożonymi rękami w jakimś kącie sypialni lub na łóżku. Trzeba było ostrego nakazu, by nakłonić ją do snu. Jej najmilszym zajęciem było sypanie kwiatów podczas procesji Bożego Ciała. O tym przypominała sobie jeszcze w czasie swojej ostatniej choroby. „Wczoraj obchodziliśmy Boże Ciało” – cytuję – „Jak bardzo przypomina mi to czasy mojej młodości, kiedy sypałyśmy kwiaty Zbawicielowi. O, gdyby ubranie naszej duszy było teraz tak piękne, jak wtedy. O, tak, musi być jeszcze piękniejsza teraz, by umrzeć, by Mu dziś kwiaty w sposób duchowy rzucać„.
W kwietniu 1916 r. Helena rozpoczęła naukę w katolickiej szkole powszechnej w Zgodzie (stoi jeszcze ten budynek, niedaleko zakładu), gdzie wyróżniała się przykładnym zachowaniem, wytrwałą pilnością i zdolnościami. Szybko nauczyła się pisać i czytać. W szkole i w domu najwięcej czasu spędzała na pogłębianiu historii biblijnej i katechizmu. Cała jej nauka religii koncentrowała się wokół osoby Boskiego Zbawiciela, którego bardzo kochała. Dlatego w wolnym czasie najchętniej przebywała w kościele. Tam kierowała swoje niebieskie oczy ku tabernakulum i długo się modliła. Chętnie klęczała też przed ołtarzem Matki Bożej, okazywała Najświętszej Dziewicy czułą miłość. W okresie szkolnym ojciec nazywał Helenkę małym drapichrustem (to zwrot wzięty ze Schwetera). Matka nazywała ją małą laleczką. Zdarzało się, że Helena uciekała nawet ze szkoły, ale nie ze złej woli, lecz dlatego, że czuła się przynaglana, by zrobić coś dobrego. Za tym szły często kary. „Nie było prawie dnia -mówi Helena- w którym bym czegoś nie zbroiła„. Mimo tej niesforności dziecięcej i różnych kar, rodzice kochali niezmiernie dziecko, a ono nie mniejszą miłością im się odpłacało. Ze wzruszającą wdzięcznością wspominała siostra Dulcissima prace, troski i cierpienia swej przedwcześnie owdowiałej matki. Cytuję: „Po śmierci ojca jego bracia rozeszli się, matka musiała myśleć o tym, by nas utrzymać, braciszek, który nigdy nie broił i dlatego w przeciwieństwie do mnie nie otrzymał od rodziców żadnego przezwiska, liczył wtedy osiem lat, a ja dziewięć. Kochana mama owdowiała, mając 29 lat, zdana na Bożą Wolę, była dla nas ojcem i matką i nie wątpiła ani minuty, dlaczego tak się stało. Teraz przypominam sobie czasy mego dzieciństwa, gdy często mówiłam: muszę pomóc mamie w gospodarstwie domowym, żeby sprawić jej radość. Próbowałam robić wszystko to, co robiła ona i czego od niej się nauczyłam: jak piec chleb, prać bieliznę, płukać, krochmalić, stojąc na małym stoliku i wiele innych rzeczy„. Zgodnie z życzeniem umierającego Józefa Hoffmanna, aby jego brat Franciszek zaopiekował się wdową, po upływie żałoby dotychczasowy wuj stał się faktycznie ojczymem Heleny i Reinholda, którzy nie tylko zaakceptowali powtórne małżeństwo matki, ale z czasem z radością powitali w rodzinie nowego braciszka Henryka.
W 10. roku życia, pod koniec 1919 roku, Helena Hoffmann przystąpiła do Pierwszej Spowiedzi i Komunii Świętej przygotowana przez Księdza Proboszcza na Zgodzie. Spowiednik powiedział dzieciom na nauce przed spowiedzią, że powinny przez ćwiczenie się w pewnych cnotach zbudować Boskiemu Zbawicielowi kapliczkę duchową. Helena zrozumiała to szczególnie dobrze i przy pierwszej spowiedzi dała temu dowód na piśmie. Przeżycie to stało się fundamentem na całe jej życie. W nowicjacie zgodnie z poleceniem przełożonych napisała opowiadanie pt. „Moja kapliczka„, do którego natchnienie i zachętę za zgodą spowiednika czerpała z pierwszej Spowiedzi świętej. Według opowiadań Heleny, radość z możliwości przystąpienia do pierwszej Komunii Świętej była tak wielka, że zajmowała ją tylko jedna jedyna myśl: „Wkrótce przyjdzie do mnie Jezus i wtedy będę miała tabernakulum w mej własnej kapliczce„. W przededniu Komunii Świętej radość ta nie miała granic. Matkę ogarnął strach i powiedziała córce: „Dziewczyno, przecież ty jeszcze zachorujesz z radości„. W tym kontekście rozumiemy następujące wyznanie Heleny: „W ostatnich dniach przygotowywania się do Komunii Świętej byłam milcząca i mymi myślami gdzie indziej, przy Jezusie, tak, że całkiem nie dosłyszałam jak powinno się zachowywać w czasie pierwszej Komunii Świętej„.
Krótko po pierwszej Komunii Świętej Helena pewnego dnia pomagała w pracy na polu znajdującym się pomiędzy zakładem Zgoda a Nowym Bytomiem. Wtedy wydarzyło się coś, co według mnie zapoczątkowało jej drogę do świętości. Otóż Helena, pracując z rodzicami na polu, znalazła medalion z obrazkiem młodej zakonnicy z różami na piersiach. Była to podobizna świętej Teresy od Dzieciątka Jezus, żyjącej w latach 1873-1897 – zakonnicy, karmelitanki z Lisieux, córki Ludwika i Zelli Martin. Minęło sto lat od śmierci tej zakonnicy. Wkrótce dla Heleny Hoffmann św. Teresa z Lisieux stała się przykładem w realizowaniu własnego życiowego powołania.
Ostatnio wielu zwolenników i czcicieli świętej Teresy z Lisieux zaczęło nadsyłać listy do Watykanu, by Małą Teresę ogłosić doktorem Kościoła. Tak też się stało. Problem duchowości Heleny Hoffmann – to droga do świętości, którą zapoczątkowała święta Teresa z Lisieux. Na podstawie różnych moich poszukiwań i przeczytanych ostatnio nowych publikacji na temat Teresy z Lisieux jestem głęboko przekonany o tym, że w przypadku Heleny Hoffmann mamy do czynienia z typową
Z pewnością wielu z was obserwowało to, co się ostatnio wydarzyło w Rzymie – beatyfikację Ojca Pio. Kiedy w 1970 r. przyjechałem do Rzymu, stary braciszek Cassio powiedział mi, że mieszka w Rzymie 50 lat i tylko jedna była beatyfikacja, która zebrała ogromne tłumy na Placu Świętego Piotra: była to beatyfikacja Teresy z Lisieux. To samo było mniej więcej z Ojcem Pio, ale on był Włochem, a tamta Francuzką. Te tłumy ludzi właśnie świadczą o tym, jak bardzo świat szuka prostej drogi do świętości. Cytując tutaj pewne nowe opracowania na temat Teresy z Lisieux, musimy sobie uświadomić, że jej świętość i droga, jaką nam wskazała – nazywana podwójnie: tak zwana „mała droga” albo mówimy „mała tajemnica” uświęcania człowieka – była szczególnie aktualna właśnie pod koniec XIX wieku. Każdy wiek, gdy się kończy, przynosi ze sobą bardzo trudne problemy. Obecnie bardzo to przeżywamy, że mnożą się sekty. To jest reakcja na wiele sytuacji nieustannego poszukiwania rozwiązywania problemów. Teresa z Lisieux wniosła w tamten świat kończącego się XIX wieku pewien bardzo konkretny obraz: nie trzeba dokonywać wielkich dzieł, nie trzeba wyjeżdżać na misje, nie trzeba stawiać wielkich budowli, należy uświęcić każdą sytuację dnia. Tajemnica „małej drogi” była dla wielu ludzi rozwiązaniem osobistych problemów.
Ale najważniejszą rzeczą jest jedno – i mądrzy przełożeni umieją to doskonale odczytać – że najmniejszym zagrożeniem w zakonie są ludzie chorzy. Zagrożeniem są ludzie rozrabiający, ale chorzy nie, chorych nie należy się bać, chorzy są błogosławieństwem dla zakonu! Chcemy przez rozpoznanie problematyki siostry Hoffmann równocześnie rozeznać wiele zagadnień, które stanowią jakąś dodatkową ilustrację tej całej epoki, tych stu ostatnich lat, a między innymi tego, co się działo tu, na terenie Górnego Śląska – chociaż to obejmuje i Dolny Śląsk, bo S. Dulcissima należy też i do Wrocławia.
Wszyscy mamy się uświęcać, choć nie wszyscy musimy być ogłoszeni błogosławionymi. Kościół ogłasza pewnych ludzi błogosławionymi ze względu na dwie bardzo konkretne sprawy. Z jednej strony są oni pewną ilustracją epoki i są pewnym rozwiązaniem dla bardzo istotnych problemów, i to jest bardzo ciekawe, że „galeria świętych” jest tak zróżnicowana, od papieży zaczynając po prostego braciszka zakonnego. Oni wszyscy się tutaj mieszczą jako pewien wzór na dany okres i dla danych ludzi. Kto bardzo pobieżnie przypatrzy się tej problematyce, powie: ta beatyfikacja nie ma nam zbyt wiele do powiedzenia. Komu ma służyć? Co my właściwie chcemy z tym świętym zrobić? Na to trzeba sobie odpowiedzieć, i trzeba przyznać, że ogłoszenie świętej Teresy z Lisieux doktorem Kościoła wniosło ogromnie ważny argument w całą problematykę beatyfikacji siostry Hoffmann. Kogo się ogłasza doktorem Kościoła? Tego, kto wniósł w rozwój życia religijnego swój szczególny wkład. Jaki jest ten wkład świętej Teresy z Lisieux na naszym polskim terenie?
Pomagała Siostrom Maryi Niepokalanej ze Zgody, które ks. proboszcz Edward Adamczyk sprowadził tam 31 stycznia 1920 roku. To jest bardzo ważne – mówiono o Brzeziu, mówiono o Raciborzu, oczywiście wchodzą w grę Branice, cały problem księdza biskupa Natana, ale tu chcę mocno podkreślić, że w ten najbardziej jakby centralny punkt przemysłu wchodzi właśnie grupa Sióstr Maryi Niepokalanej, które zresztą najpierw podejmowały prace w Świętochłowicach, gdzie później przejęły to Boromeuszki, a one potem skoncentrowały się przy zakładzie Zgoda. Służyła zawsze tym zakonnicom pomocą, szczególnie przy dekoracji Kościoła, przy praniu bielizny kościelnej, strojeniu ołtarzy kwiatami itp. Nie było dla niej żadnych trudnych rzeczy, ważne stawało się sprawienie radości Jezusowi i ludziom. To jest szalenie ważne, to dzisiaj ks. prof. Józef Swastek i nasz reprezentant w Rzymie – ojciec Hieronim Fokciński oraz ojciec Ambroży Esser, jako główny relator procesów kanonizacyjnych w Rzymie ciągle nam przypominają, żebyśmy umieli ukazać człowieka na tle jego epoki i udowodnić heroiczność praktykowanych przez niego cnót. Jeżeli dawniej jego droga na ołtarze szła bezpośrednio przez udowodnienia cnót, to dzisiaj ona jest o tyle inna, że my rozpracowujemy kontekst i na tle tego kontekstu stawiamy kandydata na ołtarze, by on był zachętą dla innych. Taki przykład mamy przed sobą, kiedy chcemy właśnie zwrócić uwagę na S. Hoffmann jako na kandydatkę na ołtarze.
Była bardzo lubiana przez Siostry Maryi na Zgodzie. Pracowały tam wtedy pionierki zgromadzenia – siostra Oportuna Karg, siostra Maksymina Ghech i siostra Tobia Kujettz. To są pierwsze siostry w klasztorze na Zgodzie. Przez dłuższy czas pomagała w parafii. Od dziecka czuła się zobowiązana do niesienia pomocy kapłanom. Opowie później o takim wydarzeniu: „Bez wiedzy księdza proboszcza spałam w pokoju na poddaszu, na gołej podłodze, wzięłam tylko coś pod głowę. Moje ubrania wisiały na wieszakach obok mnie, jadłam mało, schudłam i dlatego matka nie pozwoliła mi tam więcej chodzić, – Jesteś jeszcze za młoda i stanowczo za dużo pracujesz – mówiła„. Tu właśnie widzimy problem, który jest bardzo ważny przy beatyfikacji. Uczenie się cnoty roztropności. Roztropność jest bardzo ważnym zagadnieniem w procesie kanonicznym. To jest obowiązkiem postulatora, który musi zebrać dokumentację. Ale też były w jej życiu dowcipne wydarzenia; o jednym tutaj krótko opowiem. Chodzi o pewnego duchownego, który jako gość przebywał na Zgodzie i często podczas kazania w kościele tak się zapalał, że bił pięścią w ambonę. To się zdarza i dzisiaj. Czasem się znajdzie taki „piekielnik„, chociaż już ich jest coraz mniej. Czasem tylko zjawia się na misjach, żeby zrobić jakieś poruszenie w parafii. H. Hoffmann, jako dziewczyna, słuchając kazania i przypatrując się zachowaniu księdza, nie mogła za bardzo tego pojąć i postanowiła temu zaradzić. Uważała to za nieprzyzwoite i dlatego pracując z siostrami w kościele, podłożyła pod biały obrus rozłożony na ambonie pineski, aby gdy będzie uderzał w ambonę, po prostu radykalnie go tego oduczyć. Kaznodzieja sprawił sobie bardzo duży ból, po czym poskarżył się proboszczowi. Ten od razu miał przeczucie: to mogła tylko zrobić ta mała złośnica – Helenka, która pomagała siostrom w zakrystii, któż inny mógłby to zrobić? Zmuszona przez księdza proboszcza do wyznania prawdy, powiedziała następujące słowa: „Tak, zrobiłam to, bo sądzę, że gdzie mieszka Zbawiciel, nie wolno tak walić w ambonę. Ksiądz proboszcz tego nie robi i również nie akceptuje czegoś podobnego w naszej parafii„. Czyli pochwaliła proboszcza. Bardzo mały epizod, który trzeba umieć dobrze zinterpretować. Dlatego dawniej w procesie, teraz tego nie ma, ale dawniej był advocatus diaboli, który stawiał trudności, wyszukiwał, aby takie rzeczy wykpić, wyśmiać, obniżyć ich wartość. A właśnie zadaniem postulatora jest wyciągnięcie i odpowiednie zinterpretowanie różnych wydarzeń. Stale miejmy na myśli jedno: że mamy do czynienia z bardzo młodziutką osobą, która dojrzewa do swojej osobistej świętości. Z wdzięcznością wyznaje później Helena Hoffmann: „Od księdza proboszcza nauczyłam się bardzo dużo, szczególnie jak zachowywać się w kościele przed Zbawicielem i obchodzić z tym, co z Nim jest związane. Już jako małe dziecko obserwowałam wszystkich, ponieważ chciałam nauczyć się wielu rzeczy, wszystkiego, co było piękne i potrzebne„. To jest to, co nadal jest i będzie do końca aktualne, mianowicie, że ktokolwiek i gdziekolwiek – wszyscy jesteśmy wychowawcami i wszyscy mają prawo nas obserwować i nas oceniać.
W tym czasie coraz bardziej dojrzewało w niej powołanie zakonne. W niedzielę Trójcy Świętej 1925 roku dokonała formalnego oddania się Trzem Osobom Boskim i połączyła z tym faktem gorącą prośbę o powołanie zakonne. Św. Augustyn mówi: "Pan Bóg nam wielu łask nie udziela właśnie dlatego, bo o nie nie prosimy". A jeśli chodzi o powołanie - czy to jest kapłańskie czy zakonne, św. Augustyn mówi - jeżeli rozpocząłeś tę drogę i przez okres próby wytrwałeś i gorliwie się modliłeś, to na pewno Pan Bóg powołanie ci dał i trzeba z nim współpracować. Dosyć ciekawe wyjaśnienie świętego Augustyna. Helena jest tego świadoma: powołanie jest łaską, trzeba się Trójcy Świętej oddać do dyspozycji i prosić ją o dar powołania. To nie przyszło jej tak samowolnie, ona prosi o dar powołania. To jest dosyć ważny akcent w jej życiu, i jej modlitwa została wysłuchana. Miała w tym czasie pewnego rodzaju widzenie senne, które jest znów nawiązaniem do pewnego opisu, który znamy z życia świętej Teresy z Lisieux. Mianowicie w tym widzeniu sennym Teresa od Dzieciątka Jezus, którą Pius XI w 1921 roku ogłosił świętą, a ostatnio papież Jan Paweł II doktorem Kościoła, pokazała Helenie kawał pola, który miała uprawiać razem z nią. Helena musiała wykonywać większość ciężkich prac: okopywać, odrzucać kamienie, przynosić wodę, a Teresa tylko podlewała i plewiła. Podział ogrodu Teresa zastrzegła sobie, ponadto dawała pouczenia, instrukcje postępowania i rozdzielania zajęć, jak również ćwiczenia w cnocie i ćwiczenia w modlitwie, które Helena miała wykonywać aż do jej powrotu. To jest trochę trudny passus w życiu Heleny Hoffmann, ale on jest szalenie ważny. To często ma miejsce w życiu ludzi świętych. Mówimy o świętym Józefie - że Józef miał sen, więc to jest kwestia pewnego natchnienia Ducha Świętego. Św. Paweł powiada: "Do nas należy siać, Pan Bóg da wzrost". Łaska Boża resztę zrobi, i to poddanie się, i ta uległość, i to oczekiwanie. Popatrzcie, jak ta S. Hoffmann wchodzi w krąg mentalności Teresy z Lisieux i tego, co się w tym czasie działo, w latach dwudziestych, na początku naszego wieku. Helena musiała stoczyć ciężką walkę, by uzyskać zgodę rodziców na wstąpienie do klasztoru. Zwyciężała swą wytrwałością w błagalnych prośbach i doskonałym przykładem cnót. Miejscowy ksiądz proboszcz widziałby ją chętniej raczej jako kandydatkę u ubogich Sióstr Szkolnych, mianowicie u Sióstr de Notre-Dame w Bytomiu. To jest też ciekawe, wiecie dlaczego on tak pchał je do tych "notredamek"? Helena wykazała duże umiejętności pedagogiczne, umiała się dziećmi zająć, dzieci zainteresować i on w niej odkrył kandydatkę na nauczycielkę, siostrę wychowawczynię i słusznie chyba myślał, że dobrze by było, żeby tam ją skierować. Tymczasem nieodparta siła przyciągała ją do sióstr Maryi Niepokalanej. To się zaczęło u niej bardzo wcześnie i ta więź jest charakterystyczna u powołanych, że bardzo wcześnie, jeżeli się to zacznie, to stanie się jakby drugą naturą dla człowieka i człowiek już gdzie indziej nie pójdzie. Co również dała jej do zrozumienia sama święta Teresa z Lisieux.
Zgodnie z życzeniem świętej Teresy z Lisieux, Helena powinna była ofiarować się za Kościół, kapłanów, zgromadzenie Sióstr Maryi Niepokalanej. W zapiskach zatytułowanych "Moja kapliczka" opowiada bardzo szeroko. Jest to bardzo długi tekst i jest on znany z książeczek, zwłaszcza z książki Schwetera. Mnie bardziej chodzi o wyeksponowanie pewnych zagadnień, które w związku z procesem są ważne.
Właśnie na początku swej duchowej drogi znalazła doskonały wzór do naśladowania w świętej Teresie z Lisieux. Przytoczę wypowiedź pewnej pani, którą poznałem. To jest pani Ewa Kasperek ze Zgody. Miesiąc po śmierci siostry Dulcissimy w 1936 roku pisze o ich wspólnym pobycie w Czernej u Karmelitów koło Ojcowa i modlitwie przed słynnym obrazem świętej Teresy z Lisieux, a także o ich dalszej podróży do Krakowa, by bliżej poznać życie zakonne. Stanowią te zapisy pewną pomoc w zrozumieniu trudnej, pełnej tajemnic drogi życia siostry Dulcissimy. Zachowane źródła zwłaszcza na początku jej choroby mówiły o pewnej histerii. O coś takiego ją posądzano, gdy lekarze okazali się bezradni w ustaleniu jasnej diagnozy. W końcu choroba wykryta u siostry Dulcissimy – narośl na mózgu i związane z tym bóle głowy stały się odtąd jej drogą krzyżową. Młoda zakonnica dzięki duchowej opiece umiłowanej patronki świętej Teresy od Dzieciątka Jezus odnalazła wybrany przez Boga dla niej, jedynie dla niej, jakby konkretnie dla niej, apostolat cierpienia. Przełożone Zgromadzenia nie lekceważyły skomplikowanej historii młodej zakonnicy, wykorzystały wszystkie szansę pozwalające w pełni odczytać drogę powołania tej osoby, przez dopuszczenie jej do pierwszej profesji zakonnej, a zwłaszcza później – mimo braku poprawy zdrowia, pozwolenie na złożenie ślubów wieczystych. Zakon w imieniu Kościoła przyjął ofiarę życia tej siostry, jej heroiczna ofiara związana z fizycznym i duchowym cierpieniem, zwłaszcza w każdy pierwszy piątek, w święta Matki Bożej, w okresie Adwentu, Wielkiego Postu, ofiarowane Bogu w intencji Kościoła za zgromadzenie, za kapłanów, a zwłaszcza za ludzi odrzucających Boga świadczy o jej woli uczestniczenia w dziele zbawczym świata. W zjednoczeniu z Chrystusem przeżywała szczególne znaki Bożej miłości w postaci ukrytych stygmatów. Jej modlitwa połączona z pokutą i stałą gotowością do przyjmowania coraz większych cierpień stała się Bogu przyjemna. W modlitwie i cierpieniu naśladowała świętą Teresę od Dzieciątka Jezus, za jej wzorem udzielała cennej rady dla życia każdego chrześcijanina, a tym bardziej dla osób zakonnych. Cytuję: „U Boga nie ma rzeczy małych, czym zawsze chętnie się usprawiedliwiamy, czyż nasze życie nie jest stale służbą Bożą? Odpowiedzialność za jedną duszę, jej szkodę, jest większa niż wszystko inne na świecie„, i tutaj znów następuje długi tekst, który Schweter cytuje, by nie przedłużać, opuszczam te teksty, które w języku polskim dzisiaj są na ogół dostępne. Idę dalej, by podsumować cały ten problem.
Siostra Dulcissima w roku 1933 podejmuje bardzo charakterystyczną formę zrozumienia swojego apostolatu. Na czym to polegało? Mianowicie mocne wejście w tajemnicę Chrystusowego cierpienia, poprzez intensywne angażowanie się w zrozumienie Drogi Krzyżowej. To jest bardzo ciekawe zagadnienie w życiu tej zakonnicy. O czym ono świadczy? O tym, że nie przyjmuje cierpienia jako przypadkowego, ale świadomie stara się sama, przed sobą, przed własnym sumieniem zrozumieć je. Następuje tutaj okres bardzo intensywnych rozważań, z których powstaje bardzo piękny tekst odnoszący się do poszczególnych stacji Drogi Krzyżowej.
Jest tutaj jeszcze szereg tekstów, które też w pewnym sensie są znane, dotyczące już jej ostatnich miesięcy życia. Chcę dokonać jeszcze pewnego ogólnego podsumowania. Opuściłem bardzo dużo ważnych tekstów, ale roztropność jest ważniejsza… W analizie życia Dulcissimy Hoffmann trzeba wyraźnie dostrzec podobieństwo drogi do świętości z życiem świętej Teresy z Lisieux. To podobieństwo jest tak charakterystyczne, są to charakterystyczne elementy tej jednej świętości, w których dostrzegamy dziecięcą prostotę. Teresa z Lisieux mówi: „Ja jestem piłeczką, ja jestem zerem„, zależy teraz kiedy się to zero postawi – czy przed liczbą czy po… Te wszystkie przykłady znamy. Płomienna miłość do Jezusa i Maryi, żarliwa gorliwość o zbawienie dusz. Teresa z Lisieux jest też patronką misji świętych; uświęcać ludzi swoim cierpieniem i modlitwą, zadziwiająca wprost odwaga w cierpieniu i gotowość do pomagania innym przez cierpienie oraz niezachwiane zaufanie Bogu i budująca wprost, autentyczna chrześcijańska cnota – cierpliwość. Dziękuję bardzo za uwagę.
Ks. dr hab. Antoni Kiełbasa
(Wykład wygłoszony w Katowicach, dnia 15 maja 1999 r.)