Odkąd pamiętam zawsze uciekaliśmy się z prośbami do siostry Marii Dulcissimy. Kiedy byłam jeszcze nastolatką dostałam od babci chusteczkę, która należała kiedyś do służebnicy Bożej. Od tego dnia nie rozstawałam się z nią ani na jeden dzień. W najtrudniejszych momentach mojego życia przemycałam ją w kieszonce ubranek mojego syna na sale operacyjne.
Wiedziałam, że siostra Maria Dulcissima będzie też tam obecna.
W 2002 roku miałam wypadek samochodowy na przejeździe kolejowym. Kiedy pociąg, którego maszynista nie był w stanie zatrzymać uderzył w mój samochód usłyszałam szept: „Nie bój się, nic ci się nie stanie”. Tak też się stało. Siła uderzenia była tak duża, że wyrzuciło samochód wraz ze mną na kilka metrów. Samochód zaklinował się między słupem wysokiego napięcia, dzięki czemu pociąg nie mógł dalej mnie pchać. Wyszłam z tego wypadku z niewielkimi obrażeniami. Cała nasza rodzina jest przekonana, że to cudowne ocalenie należy przypisywać wstawiennictwu siostry Marii Dulcissimy.
W 2008 roku, w 16 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że urodzę chłopczyka z najcięższą wadą serca. Rokowania lekarzy nie były pomyślne. Wtedy moja babcia, dała mi cudowny medalik siostry Marii Dulcissimy, który nosiłam aż do dnia rozwiązania. Prosiłam wówczas siostrę tylko o siły w tej ciężkiej próbie, a cierpienie, którego doświadczałam ofiarowywałam w intencji mojego syna. Zaraz po urodzeniu Karol został przewieziony do innej kliniki, gdzie czekał na swoja pierwszą operację. Po urodzeniu nawet mi go nie pokazano. Kiedy tylko wypisano mnie udałam się wraz z mężem do kliniki, gdzie nasze dziecko oczekiwało na operację, pobłogosławić go tymże cudownym medalikiem. Operacja Karola miała nastąpić w trzeciej dobie życia. Do tego czasu utrzymywany przy życiu był za pomocą stałego wlewu dożylnego. Stan dziecka był ciężki.
W piątej dobie pobytu na OIOMIE nastąpił kryzys wraz ze wzrostem parametrów infekcyjnych. W posiewie krwi wyhodowano gronkowca złocistego, dlatego dopiero w trzynastej dobie życia Karol został przekazany na oddział kardiochirurgii w celu leczenia operacyjnego. Tego typu operacje są wykonywane w głębokiej hipotermii i z zatrzymaniem krążenia. Pierwsza operacja trwała osiem godzin.
Nigdy nie zapomnę twarzy naszego wspaniałego doktora i gestu rąk wznoszonych ku niebu. przebieg pooperacyjny był bardzo ciężki. Nawet nie ściągnięto szwów na wypadek… Po 56 dniach wróciliśmy wszyscy razem do domu. Najpierw na grób siostry Marii Dulcissimy, której wstawiennictwu tak wiele zawdzięczamy. Tak ciężko mi o tym wszystkim pisać, staje mi przed oczyma tysiące obrazów, o których chciałabym zapomnieć.
W 2009 roku, w styczniu Karol przeszedł drugą operację. Zabraliśmy ze sobą znowu medalik siostry Marii Dulcissimy. Do przeprowadzenia kolejnej, trzeciej operacji było konieczne przeprowadzenie cewnikowania serca w innej klinice. Tam doszło do strasznej „pomyłki”. Pomyłka, która być może nie była pomyłką, a faktycznym wynikiem badań. Karol nie został zakwalifikowany do trzeciej operacji. Usłyszeliśmy „Niestety, ale jej nie przeżyje”. Nasi lekarze nie dowierzali temu, co przeczytali na wypisie, więc skierowali nas do Krakowa. Tak bardzo wówczas prosiliśmy siostrę, żeby zmieniło się to, co jest już przesądzone. Zanosząc Karola na blok operacyjny w Klinice w Prokocimiu usłyszałam: „Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle?”. chciałam wtedy tak bardzo usłyszeć, że może być zakwalifikowany do kolejnego etapu. W tą „podróż” również zabraliśmy ze sobą siostrę Marię Dulcissimę. Usłyszałam w końcu, że można u niego przeprowadzić trzecią operację.
Nadeszła dla nas kolejna próba. W zeszłym roku, 2 marca, Karol przeszedł trzecią operację. Ten dzień był dla mnie najtrudniejszym w życiu. Wtedy zanosiłam na salę operacyjną pełnego ufności, małego człowieka, a w kieszonce jego ubranka przemycałam relikwię siostry Marii Dulcissimy. Kiedy w rozpaczy przybiegłam z sali operacyjnej w sali pod jedną ścianą stał mój mąż, pod drugą nasz wspaniały doktor.
Patrzyli na siebie i milczeli. Nie usłyszałam wówczas żadnych zapewnień. Nic nie usłyszałam. Wiem jak bardzo było naszemu lekarzowi ciężko. Oddaliśmy w jego ręce nasze dziecko, a On wiedział, że będzie tak jak chce Bóg. Zaczęliśmy się z mężem modlić. Podczas każdej operacji paliła się świeca przez Najświętszym Sakramentem.
Operacja rozpoczęła się z samego rana. Gdzieś koło godziny trzynastej na oddziale kardiochirurgii zrobiło się straszne zamieszanie. Wszyscy lekarze pobiegli na blok operacyjny. Był to znak, że dzieje się coś niedobrego. Godziny uciekały, była już godzina 16:00, a operacja wciąż trwała. Wydawało się, że to się nigdy nie skończy. O godz. 17:00 przyszedł nasz wspaniały doktor i oświadczył nam, że operacja przeciągała się, bo nie można było przywrócić krążenia. Był tak zmęczony, że nie był w stanie mówić. Zaczął się okres pooperacyjny. Po kilku dniach w worku osierdziowym i jamach opłucnowych zebrało się tyle płynów, że zaczęło się u Karolka spłaszczać płuca. Miał problemy z oddychaniem, więc lekarze postanowili, że trzeba będzie zabrać go ponownie na blok i założyć dreny w obu opłucnych. Stało się coś niezwykłego. Przed zabraniem Karola na salę operacyjną wszystkie płyny wypłynęły raną pooperacyjną do łóżeczka. Pani doktor, widząc co się stało, rozpłakała się i usłyszeliśmy tylko zdanie: „Komu przypisać to, co się stało?”
Od tego dnia zwracała się do Karolka „Nasz Mały Cud”. Taka jest siła modlitwy. Pan Bóg nie szczędzi łask wypraszanych za przyczyną siostry Marii Dulcissimy. Wróciliśmy w końcu do domu i jak zwykle najpierw na grób naszej orędowniczki u Boga. Cieszyliśmy się, że jesteśmy wszyscy razem, ale tylko tydzień. Z ropiejącą raną mostka wróciliśmy na oddział kardiochirurgii. W wymazach z rany wyhodowano pałkę ropy błękitnej. Mostek zaczął się rozchodzić, stał się niestabilny.
Lekarze bali się, ile ta bakteria jest w stanie zniszczyć. Cały czas informowali mnie, że trzeba ponownie otworzyć ranę. Droga Krzyżowa, jaką przeszedł nasz Karolek była dla mnie nie do pokonania. Lekarze podchodzili do niego z wielką miłością. Cierpienie dziecka rozrywa serce rodziców, naszą kochaną siostrę prosimy tylko o siły.
Lekarze nie wierzyli, że po tak ciężkiej operacji serca organizm tak małego dziecka poradzi sobie z posocznicą. Antybiotyki skutkowały wolno, zniszczyły u Karolka przewód pokarmowy, co przysparzało dodatkowych problemów. Mostek jednak powoli stawał się stabilny, a rany zaczęły się goić i wbrew zapewnieniom lekarzy nie trzeba było operować.
Wróciliśmy w końcu do domu i znów na grób siostry Marii Dulcissimy. Był wówczas Wielki Tydzień. Ta Droga Krzyżowa Pana Jezusa była moją drogą krzyżową. Po powrocie do domu ktoś bardzo życzliwy ofiarował mi serduszko z relikwią siostry Marii Dulcissimy. Trzy tygodnie temu Karol czuł się bardzo źle. Miał straszne duszności, siedział przytulony do mnie, a w swych małych rączkach kurczowo trzymał właśnie to serduszko z relikwią. Nie umie jeszcze sam się modlić, ale czemu przypisać tak wymowny gest. W swoim życiu otrzymałam tyle łask wypraszanych za wstawiennictwem służebnicy Bożej siostry Marii Dulcissimy.
Powinniśmy wszyscy dziękować za to, że właśnie tu żyła nasza Orędowniczka.
Mama Karola
Comments are closed.