Racibórz – Brzezie nad Odrą
Kościół pw. Świętych Apostołów Mateusza i Macieja,
16 V 2021 r., godz. 12.00
Msza święta dla uczczenia
85 rocznicy śmierci Służebnicy Bożej
Siostry Dulcissimy Hoffmann SMI
Niebo
Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba (Mk 16, 19).
Dlaczego wpatrujecie się w niebo? (Dz. 1, 11).
[Bo] każdemu z nas została dana łaska (Ef 4,7).
Drogie Siostry ze Zgromadzenia Maryi Niepokalanej!
Przewielebni Księża!
Siostry i Bracia!
Niebo to dom.
Dom Jezusa.
W ostatnich słowach Jezusa do uczniów, tuż przed tym, jak został wzięty do Nieba, najczęściej powtarza się słowo: Ojciec.
Bo dom to nie tylko miejsce – a tak często próbujemy sobie wizualizować Niebo.
To przede wszystkim bliskość bliskich.
Ale mało tego, że Jezus wrócił do domu Ojca, że Ten posadził Go po swojej prawicy.
Uczynił Go też głową dla Kościoła, tworząc nową bliskość i nową więź – tym razem z nami.
Jezus wstąpił do Nieba.
Zostawił za sobą otwarte drzwi i zapewnienie, że to również nasz Dom.
My pozostajemy jeszcze na ziemi, tęskniący za Panem, tęskniący za Domem, z zadaniem mądrego oczekiwania oraz głoszeniem aż po krańce ziemi, że Niebo to Dom dla wszystkich.
Siostry i Bracia!
Do Nieba, do Domu Ojca, zaprasza nas Służebnica Boża Siostra Maria Dulcissima Hoffmann SMI.
Dla niej Niebo otwarło się namacalnie.
Przygotowała się na spotkanie z Jezusem, czyniąc najpierw jako dziecko kapliczkę dla Niego ze swojego serca.
Sto lat temu przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej.
Potem – jak napisała w Nysie – „Zbawiciel doświadczał mnie ciągle chorobą”.
W niedzielę, 18 sierpnia 1935 roku, odbyła ostatni spacer po ulicach tej miejscowości – Brzezia nad Odrą, dziś dzielnicy Raciborza.
Odwiedziła dom Weroniki Fiołka, zmarłej dziewczynki.
W jej trumnie pozostawiła list do Jezusa i Maryi.
Prosiła w nim dla siebie „o serce pełne miłości”.
Serce „gotowe na podróż do Nieba”.
Zgodnie z Jej radosnym zawołaniem:
„A serce się raduje, a serce się raduje…”.
W Wielkim Tygodniu 1936 roku, czyli w drugim tygodniu kwietnia, rozmyślała o zbliżającej się śmierci.
Powiedziała wówczas do swej opiekunki, Siostry Marii Lazarii Stephanik SMI:
„Ja muszę też umrzeć; wierz mi, ja umrę w nowicjacie w Brzeziu [nad Odrą] i ty pochowasz mnie tu…
Tak wielkie jest cierpienie, a jeszcze większa wewnętrzna boleść”.
Po Wielkanocy 1936 roku, chora Siostra Maria Dulcissima miała spuchnięte ręce i nogi, zesztywniałe barki i kręgosłup.
Niewątpliwie narastała niewydolność serca i pojawiły się obrzęki.
Od wtorku, 12 maja 1936 roku, rozpoczęło się jej powolne umieranie.
Z rąk ojca Franciszka Blandziego OMI przyjęła ostatni raz Komunię świętą, po której „bardzo płakała”.
W obecności kapłana szeptała:
„O Jezu, Ty we mnie, a ja w Tobie. Tyś wszystkim, a ja niczym.
Chciałabym, o Jezu, być nową ofiarą krwawą i muszę nią być…
Wiem, że Ty nie potrzebujesz naszych cierpień pokutnych do dopełnienia Twego odkupienia.
Chcesz jednak, żebyśmy byli [Tobą -] drugim Chrystusem.
Nasze cierpienia pokutne są podobne do kropli wody, którą kapłan współofiaruje przy ofiarowaniu kielicha”.
„Zachowywała się – jak zauważył ojciec Blandzi OMI – jak obca, jak gdyby nie należała już tutaj”.
W niedzielę, 17 maja 1936 roku, gdy już nie mogła przyjąć Komunii świętej z powodu trudności przy przełykaniu, wyszeptała:
„Jezus jest zawsze przy mnie”.
Gdy ojciec Blandzi ją zapewniał, że nie może jeszcze umrzeć, zupełnie spokojnie odpowiedziała:
„Bądź cicho!”.
W poniedziałek, 18 maja 1936 roku, około godziny 5.00 rano, ojciec Blandzi udzielił jej generalnej absolucji i jeszcze raz sakramentu chorych.
Zapewne i on był odbiorcą jej słów:
„Umrę tu w nowicjacie [dla polskiej Prowincji] w Brzeziu [nad Odrą] i ty mnie tutaj pogrzebasz”
oraz
był świadkiem jej odejścia do wieczności o godzinie 5.30, co stało się to po przeżyciu 26 lat, 3 miesięcy i 11 dni.
Pojawiło się „zupełne, zupełne ciche oddychanie, nagłe zbielenie jej ust, żadnych drgań lub wydechów, żadnego mocowania – zupełne ciche odejście, tak ciche i ukryte, jak jej życie, tak milczące odchodzenie (…), aż stanęło jej serce.
Tak musiała umierać Maryja, tak ładnie (…), rzeczywiście piękna śmierć, tak spokojna, a wyraz twarzy po śmierci pięknie rozpogodzony, majestatyczny (…).
Była piękna, jak spokojnie śpiące dziecko. (…).
Gromadnie przychodził naród z całej okolicy, aby ją zobaczyć – dotykano [jej] zwłok różańcami, obrazkami, medalikami; wycinano kawałki jej habitu i welonu z trumny – matki przynosiły swoje dzieci, aby ucałować jej oziębłe ręce.
Na ogół ludzie mówili, że była męczenniczką i jest świętą.
Trwało to cztery dni i cztery noce.
W tym czasie były dwie burze i duży upał (…) i nie zauważono u Zmarłej żadnych zmian.
Ręce i twarz Siostry Marii Dulcissimy były piękne jak wosk, a wszystkie jej członki ruchome bez stężenia pośmiertnego (…)”.
Siostra Maria Lazaria zanotowała:
„(…) [ojciec Franciszek] Blandzi [OMI], który zwykle był bojaźliwy, nie bał się jej. (…).
Rozmyślał długo przy jej trumnie:
«Mógłbym stać tam godzinami» – mówił.
Odczuł zapach kwiatów, jakby balsam.
Uczestniczył w jej uroczystym pogrzebie”.
Zmarła nie była małoduszna wobec niego, choć dostrzegła w jego osobowości – jak napisała – „wielomówstwo”.
17 maja 1936 roku, Siostra Maria Lazaria, będąc przy niej, zanotowała:
„(…) rzekła do mnie:
«Jezus jest stale przy mnie»,
bo nie mogła przyjmować Komunii św[iętej].
Po południu powiedziała:
«Widzisz Anioła Stróża, ale nie chcesz mi tego powiedzieć.
Patrz, on mi już pokazał ten piękny wóz, a już rozmawiałam z mamą, idę do domu…».
I wskazała w górę.
[Jakby w Niebo.]Gdy jej oświadczyłam:
«Ty jeszcze nie możesz umrzeć»,
[to Ona] odparła całkiem cicho, hm, bardzo spokojnie, żeby nikt tego nie mógł słyszeć.Potem modliła się aż do północy”.
O północy z 17 na 18 maja 1936 roku obudziła Siostrę Marię Lazarię.
Odezwała się do niej po polsku i to były jej ostatnie słowa:
„Siostro przełożona, szybko, szybko!”.
Potem zasnęła.
W poniedziałek, 18 maja 1936 roku, o godzinie 4.30 Siostra Maria Lazaria zauważyła u niej trudność w oddychaniu i pot, nagłe osłabienie serca.
Podała jej jeszcze lekarstwo na serce.
Wezwała kapelana, ojca Franciszka Blandziego OMI, który udzielił jej generalnej absolucji i „dał jej oleje święte”.
Godzinę później, o 5.30 jej usta stały się sine.
Opiekunka nie zauważyła u niej „żadnych drgań i wydechów, żadnego mocowania.
Nastąpił zawał mięśnia sercowego (infarctus myocardii), choć wcześniej nie było wzmianki o chorobie niedokrwiennej serca.
Bardziej prawdopodobny był zgon z powodu zaburzeń rytmu serca – migotania komór (fibrillatio ventriculorum).
Świadków Jej śmierci wprawił w zdziwienie wyraz jej twarzy, przypominającej uśmiechnięte dziecko.
Siostra Maria Lazaria zanotowała:
„[To było] całkiem spokojne odejście.
Jak była ukryta w życiu, tak bezgłośne było jej odejście.
Za życia – często w jej napadach agonalnych – zawsze mówiła:
«W twoich ramionach umrę, ty zamkniesz mi oczy» – i tak też się stało (…).
Jakiś wewnętrzny spokój, nie do opisania, wypełnił nasz dom.
W piątek, 22 maja 1936 roku, dzień po Wniebowstąpieniu Pańskim (21 maja), odbył się jej pogrzeb.
Przy pogrzebie [w Brzeziu nad Odrą mistrzyni nowicjuszek] S[iostry Marii] Eustazji [(Emilii) Christoph] SMI [16 października 1935 roku] (…), oświadczyła wobec wielu:
«Gdy ja umrę, [to] wtedy nie lękajcie się, nie obawiajcie, bo ja będę miała wesele i wy nie powinniście się smucić, wy macie się radować i radować.
Niech to będzie dla was święto. (…).
Należy zauważyć, że jesteście zakonnicami».
To daje do myślenia (…).
My wszystkie nie wiemy, kim dla nas była i kim nam jeszcze teraz jest”.
Służebnica Boża Siostra Maria Dulcissima Hoffmann SMI zaakceptowała bezwarunkowo chorobę, która przekreśliła jej plany i doprowadziła ją do śmierci w młodym wieku.
Chorobę przyjęła jako dar Boży i zadanie życiowe.
Naznaczona bólem włączała się w cierpienia Jezusa.
Dotknięta chorobą stanowiła też niemałe wyzwanie zarówno dla przełożonych, jak i dla sióstr z brzeskiego klasztoru.
Siostra Maria Lazaria Stephanik osobiście towarzyszyła jej w podróżach do lekarzy.
Zgromadzenie nie szczędziło jej środków finansowych na leki i na wielokrotne specjalistyczne badania.
Udały się z nią nawet do Berlina, aby w tamtejszej klinice kompleksowo zdiagnozowano jej chorobę i zaaplikowano właściwą kurację.
Trzeba pamiętać, że był to czas kryzysu ekonomicznego w Europie.
W korespondencji zakonnej na temat chorej dostrzegamy wręcz czułość, z jaką do niej odnosiły się Siostry Maryi Niepokalanej.
I czułość jest, Drogie Siostry, waszym … znakiem firmowym.
Moc duchowa „Służebnicy Krzyża” dojrzewała w fizycznej bezsilności.
Czy rzeczywiście „taka była wola Boża”?
To stwierdzenie stało się dla niej uświęconym, pełnym treści stwierdzeniem, właściwie przez nią rozumianym.
Nie był jej obcy święty Paweł, który powiedział:
Albowiem wolą Bożą jest wasze uświęcenie (1 Tes 4,1-3).
Wola Boża przeniknęła całe jej życie, i tak naprawdę, odsłoniła jej prawdziwe oblicze rzeczywistości.
Nie wszystko, co ją spotkało, było słuszne i sprawiedliwe, ale śmierć Chrystusa również nie była słuszna i sprawiedliwa, a jednak przyniosła zbawienie.
Przyniosła Wniebowstąpienie.
Chrystus pozostawił Siostrze Marii Dulcissimie przesłanie i przykład:
Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich!
Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty” (Mt 26, 39).
Uświęciła się przez rzeczywistość swojego życia – wypełnioną chorobą przez wiele przeżytych lat.
W ten sposób dążyła do zbawienia.
Do Nieba – na spotkanie z Tym, który wstąpił na tron niebieski.
Taka postawa nie tylko nadała znaczenia zadaniu, któremu się oddała w życiu duchowym: przyjmowaniu życia na wzór Chrystusa.
„Oblubienica Krzyża” dobrze odczytała Jego słowa:
Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło (J 4, 34).
Ona była realistką, która nauczyła nas, jak stawiać czoła rzeczywistości i przekraczać siebie i otaczający nas świat.
Pozostała człowiekiem wiary – do końca.
Zasłużyła na Niebo!
Siostra Maria Dulcissima nie głosiła kazań, nie pisała artykułów, nie założyła wielkich dzieł, po prostu kochała, umiała przyjmować cierpienie i ofiarowywać je za innych.
Zasłużyła na Niebo!
Potem ludzie mówili:
„Nie trzeba się martwić, Dulcissima wyprosi”, „Ona nam to wymodli”.
„Siostra Dulcissima mnie zawstydza.
Być trzy lata w Brzeziu i tak zwojować ziemię dla nieba…”.
Kto z Was, Drogie Siostry, to powiedział?
Ona zasłużyła na Niebo!
A Ty?
Ona jest człowiekiem Nieba.
A Ty?
Niebo nie jest daleko.
No to, gdzie jest?
Niebo jest pomiędzy nami.
Amen!
Ks. Henryk Olszar
Comments are closed.