To była środa. 16 maja 2012 urodziłam zdrowego i ślicznego chłopca. Syn rozwijał się i wychowywał prawidłowo bez żadnych komplikacji. W piątym tygodniu życia, pamiętam, że to był bardzo słoneczny wtorek synek przez cały dzień był bardzo radosny i pogodny. Jednak pod wieczór ok. godz. 18.00, kiedy synek się obudził zaczął bardzo mocno płakać, więc zrobiłam dla niego mleko, bo myślałam, że jest głodny. On jednak nie chciał ani mleka, ani herbatki, płakał coraz bardziej i nie wiedziałam co się dzieje, bo płakał i płakał. Zauważyłam, że oddech mu słabnie, więc szybko pojechaliśmy na pogotowie. Lekarka, która zbadała syna powiedziała, żeby jak najszybciej jechać z dzieckiem na pogotowie. Nie wiedziałam co się dzieje. Gdy przyjechałam z synem do szpitala to od razu lekarz zabrała go do pod respirator. Zapytałam co się stało. Pani doktor przypuszczała, że to zapalenie płuc i sugerowała, bym przygotowała się na najgorsze. Nie umiałam pomieścić tego wszystkiego w swojej głowie. Synek zdrowy jak rybka i nagle umiera na moich oczach. Błagałam go i trzymałam za rączkę, żeby się nie poddawał. Prosiłam siostrę Dulcissimę o łaski, żeby dała mu siłę do życia, by przetrzymał te najgorsze chwile. Jednak z dzieckiem było coraz gorzej a ja się modliłam i płakałam. Po godzinie anestezjolog powiedział mi, że to jest silne zapalenie płuc i że może być różnie. Powiedział też, że tu w tym szpitalu nie może dziecko zostać, gdyż nie ma odpowiednich respiratorów do tak małych dzieci i że szpital musi dziecko przetransportować do Katowic do kliniki dziecięcej. Czekaliśmy teraz na karetkę, trwało to dwie godziny, bałam się czy dziecko przetrzyma drogę. Niestety nie mogłam jechać razem z małym, ponieważ miał od razu znaleźć się na intensywnej terapii. Miałam dojechać do szpitala rano. Nie spałam całą noc. Na dodatek byłam sama w domu, bo mąż pracował za granicą. Gdy do niego zadzwoniłam nie chciał mi wierzyć, od razu się spakował i do trzech godzin był w domu. Całą noc się modliłam do siostry Dulcissimy i do Matki Bożej Fatimskiej o uzdrowienie mojego dziecka. Gdy rano zadzwoniłam do kliniki, by zapytać o synka usłyszałam w słuchawce, że stan jest krytyczny. Lekarze nie wiedzą co jest dziecku, badania nie potwierdziły zapalenie płuc. Gdy usłyszałam te informacje od razu zebraliśmy się z mężem i pojechaliśmy na grób do siostry Dulcissimy, by pomodlić się o zdrowie dla syna i zapalić znicz. Zaraz potem jechaliśmy do Katowic do szpitala. Na miejscu okazało się, że z synem cały czas jest źle, utrzymuje się stan ciężki, lekarze nadal nie wiedzą co mu jest. Z taką wiadomością wracaliśmy do domu, nie mogliśmy zostać w szpitalu. Wieczorem około godz. 21.30 w rozmowie telefonicznej dowiedziałam się, że synek ma wrodzoną przepuklinę przeponową i musi być rano jak najszybciej operowany, bo może nie przeżyć. Rano trzeba było szybko jechać do Katowic, by podpisać zgodę na operację. Jeszcze tego samego wieczora po rozmowie z lekarzem jechaliśmy na grób siostry Dulcissimy, aby się pomodlić o uzdrowienie naszego syna a także o to by operacja się udała, by synek wytrzymał, bo operacja miała być bardzo skomplikowana. Pożyczyliśmy z grobu siostry Dulcissimy małego aniołka, którego ktoś wcześniej przyniósł. Poprosiłam pielęgniarkę, żeby położyła tego aniołka koło syna by czuwał nad nim w czasie operacji. Widziałam, że pielęgniarka zrobiła tak jak ją prosiłam. Operacja trwała dwie godziny. W tym czasie poszliśmy do kaplicy pw. św. Anioła Stróża, która znajduje się w szpitalu i cały czas modliliśmy się, prosiliśmy o dobrą operację i aby synek przeżył. W rękach trzymaliśmy obrazek z siostrą Dulcissimą i poświęcony różaniec, który w tej kaplicy nam podarowała pewna kobieta mówiąc „módlcie się a wszystko będzie dobrze”. Operacja się udała, synek po kilku godzinach samodzielnie oddychał, został odłączony od respiratora. To była dla nas najszczęśliwsza chwila w życiu. Gdy zobaczyłam synka po operacji bardzo płakałam mąż wyszedł bo też nie mógł powstrzymać łez. Taka mała kruszynka a tyle już przeszła. Cały czas trzymałam go za rączkę i dziękowałam mu, że był taki silny i się nie poddał. Aniołek był cały czas przy nim. Na następny kupiłam nowego aniołka i zaniosłam na grób siostry Dulcissimy i dziękowałam jej, że była przy moim synku w najgorszych chwilach i uratowała go. Położyłam aniołka na grobie z podziękowaniem za Damianka, że była przy nim i prosiłam by zawsze go chroniła. Później już było coraz lepiej i po czternastu dniach wypisano dziecko ze szpitala. Gdy wróciliśmy do domu zaraz poszliśmy z Damiankiem na grób siostry Dulcissimy, kupiłam kwiaty i znicz, i dziękowaliśmy siostrze za opiekę i czuwanie nad Damiankiem. Teraz syn ma już roczek, jest silny i zdrowy. Oby tak dalej. To wszystko to zasługa naszej kochanej siostry Dulcissimy i Matki Bożej Fatimskiej. Dziękuje Wam!
Mama Damianka
13. 06. 2013
Comments are closed.