„W niedzielę, 17 maja, S. M. Dulcissima powiedziała do mnie:» Jezus jest zawsze przy mnie «. Nie mogła przyjąć Komunii z powodu trudności połykania, ale zawsze była złączona ze Zbawicielem. Po obiedzie powiedziała: >Czy nie widzisz Anioła Stróża? Nie chcesz mi tylko powiedzieć, że go widzisz. Zobacz tylko, on stoi tu, za zasłoną łóżka, pokazał mi już piękną drogę, jest tak piękna «.
Trochę później powiedziała nagle: »Już rozmawiałam z mamą (jej naturalną matką – przyp. tłum.). Idę do domu (wskazując do góry)«. Gdy powiedziałam: »Tobie nie wolno jeszcze umrzeć« , odpowiedziała: »Bądź cicho, całkiem spokojna, żeby tego nikt nie słyszał«.
Potem modliła się głośno aż do północy, jak to zwykle czyniła.
Około północy, gdy już spałam, zawołała mnie po polsku: »Siostro przełożona, szybko, szybko! «. Ułożyłam ją jeszcze raz potem zasnęła. Gdy o wpół do piątej rano (18 maja) obudziłam się, zauważyłam jej ciężki oddech. Dałam jej zaraz lekarstwo nasercowe. Potem wystąpił zimny pot i nagła bladość twarzy (zawał serca). Ks. Blandzi udzielił jej generalnej absolucji i jeszcze raz sakramentu chorych. Całkiem cichy oddech, bladość warg, żadnej drgawki, żadnej walki; było to zupełnie ciche zaśnięcie. Jak ciche, jak ukryte było jej życie, tak bezgłośne jej odejście. Wraz z biciem dzwonów na Anioł Pański jej oddech stawał się słabszy, coraz słabszy aż serce zatrzymało się o godz. 5.30.
Podobnie musiała umrzeć Maryja, tak pięknie – myślałyśmy. Rzeczywiście piękna śmierć, tak przyjazna, i wyraz twarzy po śmierci tak piękny, rozjaśniony, majestatyczny. Wyraz jej oblicza bezpośrednio po odejściu był wyrazem przyjaźnie uśmiechającego się dziecka. Przy wkładaniu jej ciała do trumny miało się odczucie czegoś niezwykle wzniosłego i miłego. Ten wyraz twarzy pozostał aż do zamknięcia trumny czwartego dnia. Nie odczuwało się żadnego nieprzyjemnego zapachu. Przeciwnie, niektóre osoby, na przykład pani Góralczyk (ciotka), jej mąż, S. M. Monika, jak również ja, odczuwaliśmy swoisty zapach kwiatów jakby balsam był na jej trumnie. To, co S. M. Dulcissima tak często do mnie mówiła: »Zobaczysz, położę się wieczorem do łóżka i rano więcej nie wstanę. Tak szybko przyjdzie przyjaciółka« (śmierć – przyp. tłum.), spełniło się dosłownie.
Jednym z jej dziecinnych życzeń było, by przejść do wieczności wraz z dzwonami na Anioł Pański. Śpiewała tak chętnie pieśń: »Chciałabym stanąć przed Bożym Tronem przy dzwonieniu na Ave i Ciebie o Dziewico, chwalić mym ostatnim tonem! Ave Maryja!«. To też stało się jej udziałem.
W ostatnich latach często mówiła: »Gdy umrę, nikt nie powinien płakać ponieważ mam ślub i idę do Jezusa. Dlatego wszyscy powinni się cieszyć. Ty, Siostro Lazario, daj wtedy wszystkim kawę i placek!« Chciała być po śmierci piękna, by nikt się jej nie bał. I tak też było. Nikt w domu, czy to nowicjuszka, czy siostra, czy ks. Blandzi, który zwykle był bojaźliwy, nie bał się jej. Była piękna jak spokojnie drzemiące dziecko. Gdy dowiedziano się o jej śmierci, szkolne dzieci krzyczały na ulicy: »Chora siostra, która była tak jak Teresa Neumann w Konnersreuth, zmarła«. Mówiono o tym zarówno w niemieckiej, jak i w polskiej szkole. Ludzie przychodzili tłumnie z całej okolicy, by zobaczyć Zmarłą. Dotykano jej ciała różańcami, obrazkami, medalikami i odcinano kawałki habitu oraz welonu. Matki przynosiły swe dzieci, by jeszcze raz pocałowały jej oziębłe ręce. Ludzie mówili powszechnie: »To była męczenniczka. Ona była święta«.
Pozostawała w trumnie cztery dni i cztery noce. Mimo dwóch burz i upałów nie zauważono żadnych zmian. Jej dłonie i twarz były piękne jak wosk, a wszystkie członki elastyczne. Pragnąc przekonać się o jej rzeczywistej śmierci, zrobiłam nacięcie na jej ciele.
Również dorośli przychodzili i całowali bez obawy jej dłonie. »Ona jest już w niebie« – mówiono o niej, chociaż znano ją tylko z widzenia. Codziennie prości ludzie przynosili kwiaty i świece do trumny. Ks. proboszcz Borzucki zapytał mnie: »Czy znów wszystko przybrałaś w żałobę? Ona była przecież dzieckiem. Wtedy nie nosi się żałoby!« W dniu przed Wniebowstąpieniem przybrałyśmy więc wszystko na biało i uroczyście ozdobiłyśmy. Nasz dom napełnił nieopisany wewnętrzny spokój i radość. Ks. Blandzi rozmyślał długo przy jej trumnie. »Mógłbym stać tam godzinami« – wyznał. Ks. proboszcz radził się, co powiedzieć w mowie pogrzebowej. I sam stwierdził, że powinien przyznać: »Ona jest i była święta«. Jednak ludzie nie rozumieliby tego. Chociaż nic bliżej o niej nie wiedział, powiedział do mnie: »Ona była rzeczywiście, mimo swej młodości i wielkich cierpień, nadzwyczajnym człowiekiem«.
Właśnie w dniu jej śmierci przyjechał do naszej parafii ks. Biskup sufragan Bromboszcz z Katowic, by udzielić sakramentu bierzmowania. Z tej okazji wszystko było uroczyście przybrane: kościół, nasza kaplica. Zrobiono bramy powitalne, a domy zdobiły wieńce. Dlatego w dniu pogrzebu S. M. Dulcissimy, 22 maja, w piątek po Wniebowstąpieniu, wyglądało tak, jakby te ozdoby były dla niej. Złożenie do grobu było jakby ślubną procesją.
21 maja, we Wniebowstąpienie, odbyły się obłóczyny czterech nowicjuszek w Domu Prowincjalnym w Katowicach. W dniu pogrzebu przyjechały one o godz. dziewiątej rano do Brzezia i szły w procesji na cmentarz – jak druhny na weselu niebieskim. Na trumnie wypisano bukszpanem z jednej strony słowo: »Magnificat« a z drugiej »Te Deum«. W drodze z kościoła na cmentarz, po uroczystym Requiem, członkinie Kongregacji Maryjnej śpiewały bardzo donośnie Magnificat; towarzyszyły one Siostrze Dulcissimie ze sztandarami i wieńcami jako goście honorowi. Kierownik polskiej szkoły, pan Kubica, wysłał dzieci pierwszokomunijne w białych ubrankach z wiankami na głowach i z liliami, które wrzuciły potem na trumnę. Mniejsze dzieci, ubrane na biało, niosły bukiety kwiatów. Poza ks. proboszczem, ks. Borzuckim, uczestniczyli w pogrzebie: dyrektor Niewitecki z Pogrzebienia, ks. wikariusz Rembowski z Janowa i nasz ks. Blandzi, oblat”.
Tyle dowiadujemy się ze sprawozdania siostry przełożonej Lazarii. Już 18 maja 1936 roku napisała ona do przełożonej generalnej M. Klotyldy: „Wielce Czcigodna Mateczko! Nasze dobre, chore dziecko odeszło dziś rano o godz. 5.20; zasnęła jak dziecko cicho, spokojnie. Nie wierzyłam, że jest to ostatnia godzina i nie mogłam tego jeszcze zrozumieć. Nasz ksiądz udzielił jej jeszcze absolucji generalnej i sakramentu chorych. Tak skrycie i cicho jak żyła, tak też zmarła. Dziś jest poniedziałek. W czwartek jest Wniebowstąpienie. S. M. Dulcissima przeszła z Jezusem nową trudną drogę krzyżową (zaczęła z początkiem roku). Och, była ona ciężka, można by pomyśleć, że prawie tak ciężka, jak niegdyś była dla Zbawiciela. I myślę, że z Jezusem powinna odbyć drogę do nieba. Módlmy się dużo, ponieważ ona zwróci to nam według słów:» Pozwólcie mi tylko umrzeć, a Jezus już pokaże! «
Oblubienica Krzyża
o.Joseph Schweter
Comments are closed.