Dniem [wieczystej] profesji był Wielki Czwartek 18 kwietnia 1935 roku. Przygotowaniem do tego dnia były dla S. M. Dulcissimy 10-dniowe rekolekcje odbyte w jej celi pod kierownictwem ks. Blandziego [OMI], połączone z wielkimi cierpieniami fizycznymi i bogatymi radościami duchowymi. Do niej odnoszą się słowa biskupa Kepplera z Rottenburga (+ 1925), który w kazaniu o „Duszach cierpiących” powiedział: „Szczególnie bardzo głęboko uformowane dusze o intensywnym życiu wewnętrznym mogą już tu na ziemi połączyć w sobie największe kontrasty światłych i ciemnych myśli i uczuć oraz nosić w sobie najwyższą radość i najgłębszy ból równocześnie”.
Matka Generalna byłaby chętnie przyjechała do Brzezia na ten uroczysty dzień, jednak nie pozwoliły jej ważne sprawy urzędowe. Wysłała więc zastępczynię, asystentkę generalną S. M. Honoratę [Masur]. Uczestniczenie w uroczystości było dla niej prawdziwym przeżyciem i po powrocie napisała w aktach: „Dnia 18 kwietnia 1935 roku, w Wielki Czwartek, w Domu Nowicjatu polskiej Prowincji w Brzeziu, S. M. Dulcissima (Helena Hoffmann) złożyła wieczne śluby. Wymieniona siostra nie mogła uczestniczyć w kursie przed wieczystymi ślubami w Domu Macierzystym z powodu choroby i dlatego złożyła wieczne śluby sama w Brzeziu, gdzie przebywa. Kapelan domowy, ks. [Franciszek] Blandzi, oblat został upoważniony przez Kurię Biskupią w Katowicach do przewodniczenia tej uroczystości. Z Domu Macierzystego została wydelegowana do przyjęcia ślubów asystentka generalna S. M. Honorata. Czcigodna Przełożona Prowincjalna M. Dolorosa Andrzejczak przyjechała na uroczystości z Katowic i podpowiadała chorej, prawie niewidomej siostrze formułę ślubów w języku polskim; ta powtórzyła ją słowo po słowie całkiem wyraźnie i jasno. To zrobiło wstrząsające wrażenie na wszystkich obecnych i żadne oko nie pozostało przy tym suche, zwłaszcza, że Oblubienica cierpiała bardzo. Wsparta na kuli, stojąc uczestniczyła w świętym Przeistoczeniu i tylko w tej pozycji mogła przyjąć świętą Komunię. Ze wzruszeniem dowiedziałyśmy się, z jakim trudem i wysiłkiem napisała formułę ślubów prawie ociemniała chora. Chciała napisać ją sama ręcznie, na co potrzebowała 14 dni. Z doskonałym oddaniem się Jezusowi i z oddaniem się Najświętszej Woli Bożej nosi nasza Mała Siostra ciężki krzyż swej choroby ku zbudowaniu wszystkich, ofiaruje go za nasze Zgromadzenie i modli się za nie bezustannie”.
s. M. Dulcissima oddała się całkowicie Bogu. Jej dusza triumfowała przy największych cierpieniach. Jakież łaski, światła i siły mógł jej przynieść Wielki Piątek!
W Wielką Sobotę św. Teresa [z Lisieux] mówiła: „Dziecko ma znaki Zbawiciela, ale niewidoczne ludzkim oczom”. One właśnie były ukrytym bólem w dłoniach i stopach, jak każde cierpienie, ale również – jak wszystkie łaski – nosiły znamię ukrycia i obawy przed ludźmi.
Po wieczystej profesji boleści S. M. Dulcissimy stały się większe; rwanie wzrastało codziennie aż do piątku, kiedy osiągało punkt szczytowy. Wtedy prosiła o mokre chustki, by położyć je na powierzchnię dłoni, ponieważ pieczenie było ogromne, a przez to doznawała małej ulgi.
Po Wielkim Poście, z powodu wielkich, trwających wciąż boleści, utraciła całkowicie władzę w kręgosłupie, tak że nie mogła sama prosto chodzić. Kula była odtąd jej stałą towarzyszką.
W czerwcu boleści i kłucia powiększyły się i musiała nosić mocny pas skórzany, który nie poddawał się przy ruchach ciała. Tylko w ten sposób mogła się poruszać, w dodatku jedynie z pomocą drugiego człowieka. Zdana tylko na laskę, zsuwała się na ziemię, ciągnąc za sobą kulę, jak małe dziecko. Nie mogła nawet siedzieć prosto, tylko skrzywiona. Gdy ból była bardzo duży, wtedy nawet leżenie w łóżku sprawiało jej trudność. Pomimo to wykonywała jeszcze prace ręczne, sprzątała celę, froterowała podłogę w celi, na schodach i na korytarzu, wycierała kurze…
Ponieważ kula, której musiała używać, była ciężka i czyniła ją bezradną przy pracy, uderzała ją często na swój dziecinny sposób i wyzywała ją. Św[ięta] Teresa zwróciła jej na to uwagę mówiąc: „To jest twój krzyż, który dał ci Jezus i ty powinnaś mieć go we czci. Ta laska będzie wiele znaczyła po twojej śmierci”. W dziecięcych, szczerych, głośnych rozmowach z sobą samą słyszano aż do końca jej życia słowa: „Ciebie dał mi Jezus. Muszę ciebie szanować”. Całowała często „laskę-krzyż” i obchodziła się z nią delikatnie.
O. Joseph Schweter CSsR
Na podstawie książki “Oblubienica Krzyża” Katowice 1999
Comments are closed.