32 415 68 48
 

Wierzę siostrze Dulcissimie

top feature image

Wierzę siostrze Dulcissimie

Szczęść Boże,

Jestem lekarzem, mam 79 lat. Chciałam złożyć świadectwo. Przed laty pracowałam na nocnych dyżurach w nocnej świątecznej pomocy w Raciborzu, dodatkowo jako lekarz dyżurny. Posiadam dwie specjalizacje z zakresu medycyny pracy i otolaryngologii. W czasie jednego z dyżurów otrzymałam wezwanie do stwierdzenia zgonu siostry zakonnej. Pojechaliśmy z zespołem do sióstr w Brzeziu. Stwierdziłam zgon tej siostry. Gdy wychodziłyśmy z pielęgniarką do sanitarki, zapytałam siostry, która nam towarzyszyła, czy możemy przez chwilę pomodlić się w kaplicy klasztornej. Siostra, która nas przyjmowała udostępniła nam kaplicę. Gorąco się modliłam, ponieważ w tym czasie toczył się pewien proces przeciwko mnie.(…)Wygrałam ten proces, byłam szczęśliwa. Zapomniałam, o tym, ale modliłam się wtedy gorąco do siostry służebnicy Bożej Dulcissimy, gdyż siostry dały mi obrazki z modlitwą do siostry Dulcissimy. Otrzymałam dużo materiałów i wszystko rozdałam, został mi tylko jeden obrazek. Potem, jakoś tak… zapomniałam o siostrze, że ta moja mała gorąca modlitwa, w tej małej kaplicy klasztornej w Brzeziu zasłużyła sobie na nagrodę. Jestem praktykującą katoliczką, wierzę w Boga,  wierzę Bogu, kocham Boga, pokładam w Nim nadzieje. Na modlitwie zwracam się do wielu świętych, ale zawsze zaczynam od świętego Jana Pawła II, najwspanialszego rodaka, papieża. Gdy przeczytałam w Gościu Niedzielnym artykuł z regionu raciborskiego o s. Dulcissimie to przypomniałam sobie, że przecież ja – tam, w Brzeziu, klęczałam, modliłam się i otrzymałam łaskę. To była wyproszona łaska na skutek modlitwy u służebnicy Bożej. Przykro mi się zrobiło, wstydziłam się, że zapomniałam o tym zdarzeniu. Przed rokiem mój jedyny syn zachorował, to wyglądało bardzo niepozornie. Miał objawy zapalenia pęcherza moczowego, więc sam, bez recepty kupił sobie lekarstwa, dzwonił do mnie i wszystko konsultował. Urodził się wigilię, więc zawsze na wigilię do rodziny, do niego jechałam. Widziałam, że coś niedobrego się z nim dzieje, po prostu wytłumaczyłam mu, żeby zrobił wszystkie badania. Tak trafił do urologa, do chirurga w trybie natychmiastowym. Okazało się, że wstępne badania potwierdziły, że ma olbrzymiego guza esicy, w dolnej części jelita grubego, który już zaczął uciskać i penetrować do pęcherza moczowego. Stąd pojawiające się objawy zapalenie pęcherza moczowego. Natychmiast, bez kolonoskopii dostał się do Sosnowca, do dobrego ośrodka onkologicznego, urologicznego. Zaczęłam się gorąco modlić do siostry służebnicy Bożej Dulcissimy o uratowanie mojego jedynego syna. Ona wysłuchała tak wiele moich próśb. Badania pokazały, że to wszystko źle wygląda. Lekarze bardzo się spieszyli, a wycięty olbrzymi guz 2 X 6 cm, czy nawet 4 X 6 cm nie ujawnił żadnych tkanek nowotworowych. Syn był zszokowany, jak do mnie zadzwonił to powiedział: mamusia, ale ja nie mam nowotworu. Powiedziałam mu: to Bogu dziękuj! Zawdzięczam to Bogu. Nie trzeba było chemii. Wszystko zaczęło w święta Bożego Narodzenia, a 15 marca już był po operacji. Miał zamontowany sztuczny odbyt i przez cały rok był bardzo dzielny, zniósł to wszystko, nawet szybko podjął pracę. Powiedział mi: mamusia mam dwoje dzieci uczących się, bo studentka i jeszcze młodszy syn w technikum, ja po prostu muszę iść do pracy, bo ja muszę utrzymać rodzinę. Zamknięty miał ten przewód, ten sztuczny odbyt został usunięty zaraz po świętach 27 grudnia ubiegłego roku [2022]. Moje dziecko żyje, funkcjonuje, nieraz cierpi, ale żyje. Nie ma nowotworu, nie jest narażony na chemioterapię. To jest najważniejsze. Mam wiele takich mniejszych, drobniejszych problemów w życiu. Obecnie nie pracuje od 3 lat, bo miałam zakażenie covidowe. Powinnam jeszcze powiedzieć, że w 2017 roku wybuchł pożar w moim mieszkaniu. Wróciłam po świętach do domu. Mój syn prosił: mamuś zostań u nas! Mówiłam mu, że nie mogę, bo, moja szkolna koleżanka zmarła na raka mózgu. Odebrałam od znajomych telefon i wiedziałam, że zaplanowano pogrzeb na 14:00, żebyśmy wszyscy do Margity dojechali.  Musiałam wracać do mojego mieszkania. Byłam zmęczona. Modliłam się za dusze w czyśćcu cierpiące. Modliłam się przy świecy, którą zgasiłam i poszłam do łazienki. Po chwili usłyszałam trzaski, poszłam do pokoju a tam już pół firany się paliło. Mam duże trzypokojowe mieszkanie, w którym była zawieszona firana, bardzo długa, balkonowa w olbrzymim trójdziałowym oknie. Może byłam zmęczona, ale zadzwoniłam do straży pożarnej, a był to dla mnie szok, mimo że mam specjalizacje i wiem co to są gazy pożarowe. Strażak mi powiedział: proszę nam otworzyć drzwi, podeszłam do moich drzwi, otworzyłam je i buchnął czarny dym pożarowy. Sąsiedzi chcieli mi pomóc, moczyli ręczniki, aby mnie przeciągnąć, ale nie potrafili. Straciłam przytomność. Zawieziono mnie do Instytutu Ostrych Zatruć w Sosnowcu, to było ostre zatrucie, ale uratowano mnie. Modliłam się znowu do siostry Dulcissimy. Mam objawy okresowej niewydolności oddechowej, mam cukrzycę. Wyszłam z tego. Przebywałam u syna, opiekował się mną. Na jesień znowu wróciłam do pracy i podejmowałam dyżury w szpitalu. Wróciłam do zdrowia.

Na następny rok, 25 stycznia 2018 roku miałam wypadek samochodowy. Siedziałam w aucie i chciałam zamknąć drzwi, nagle podmuch silnego wiatru spowodował, że wypadłam z samochodu. Chciałam chwycić drzwi samochodu, żeby je zamknąć, żeby wiatr nie wyrwał tych drzwi. Wypadłam z auta i doznałam w trzech miejscach złamania lewej szczęki z wgłobieniem, z wyciekiem płynu mózgowo rdzeniowego. Też z tego wyszłam bez szwanku. Wtedy też poradziłam sama sobie (to zakres laryngologii i neurologii). Poszłam na neurologię. Nie byłam hospitalizowana. Leżałam w łóżku w domu, nie mogłam mówić, nie mogłam otwierać mocno ust. Mam wspaniałych sąsiadów i oni mi bardzo pomogli. Sąsiadki przynosiły mi posiłki, kupowały nutridrinki. Żywiłam się przez 3 tygodnie nutridrinkami. Nie zgodziłam się na zabieg operacyjny. Wprawdzie pojechałam do klinikę, przyjmował mnie lekarz, który potwierdził moją diagnozę, żeby się nie operować. Pracowałam również jako laryngolog na oddziale laryngologii w górniczej służbie zdrowia. Wiedziałam wszystko o złamaniu łuku jarzmowego poprzez uderzenie hełmem kamienia obrywającego się. Myśmy to na bieżąco operowali, więc wiem jak to się robi. Miałam świadomość, że jestem w podeszłym wieku, mam cukrzycę i nie chciałam operacji. To byłoby wbijanie gwoździ do policzka i wyciąganie wgłobionych odłamów kostnych ze szczęki. Trzy ściany były uszkodzone. Tym razem też wyszłam bez szwanku.

Na Święta Wielkanocne, 2 marca pojechałam do mojej rodziny, która mieszka w Niemczech, gdy tam opowiadałam o tym zdarzeniu, to nikt nie chciał mi uwierzyć, że tak gładko przeszłam przez taki trudny wypadek. Kolejne doświadczenie to to, kiedy wychodziłam z samolotu i potknęłam się przez górny próg schodów mobilnych, przewróciłam się. Już były otwarte, łańcuszek już był zdjęty na tej górnej platformie i przewróciłam się w prawo. Tam było bardzo mało miejsca, było tam ciasno i złamałam moją sprawną rękę. Okazało się, że jest to bardzo skomplikowane złamanie, mam w tej chwili duże zniekształcenia, nie potrafię nic unieść w prawej ręce, tłukę dalej szkło. Ale żyje. Na szczęście nie spadłam z pasażerskich schodów mobilnych, a one mają co najmniej 3 m wysokości. Upadek na beton skończył, by się dla mnie śmiercią. Wtedy potłukłam kość łokciową, wyrostek, prawa ręka była mocno potłuczona.  Z lotniska w Pyrzowicach przetransportowano mnie do dużego ośrodka w Piekarach Śląskich i tam dwukrotnie operowano tę rękę. Jednak po 6 miesiącach wróciłam do pracy oczywiście nie do praktyki laryngologicznej. Wiedziałam już, że Pan Bóg dał mi pewne ostrzeżenia. Nadal pracowałam w szpitalu jako specjalista dyżurny w nocnej świątecznej pomocy. Wtedy już na dyżurach miałam asekuranta, zawsze byliśmy we dwójkę, bo przy mojej zniekształconej, osłabionej, połamanej, niesprawnej prawej ręce nie mogłabym nawet ratować życia, czy też wykonać bezpośredniego masażu serca a do tego trzeba mieć siłę i robić to sprawnie. Proszono mnie jednak bym koniecznie pracowała, żebym dyżurowała. Podjęłam pracę. Rok 2020 niewątpliwie był zdominowany przez pandemię spowodowaną SARS-CoV-2. Dla lekarzy był to bardzo wymagający czas. Pewnej niedzieli miałam mieć dyżur razem z kolegą, młodym lekarzem. Pan Bóg dał mi dobrą myśl, że ten lekarz ma malutkie dzieci, (2 latka i roczek), więc postanowiłam zrobić sobie test. Podjechałam pod szpital, zrobiono mi test i okazało się, że test jest pozytywny. Wiec mój kierownik przychodni rodzinnej kazał mi jechać do szpitala. Argumentował to, że mam cukrzycę, słuszny wiek, przeszłam wiele nieszczęśliwych wypadków, w tym pożar. Miał rację, bo miałam etapy niedotlenienia, niewydolności oddechowej i krążeniowej a także zmiany w sercu jako zaburzenie repolaryzacji. Uważam jednak, że to co przeszłam to jest nic. Żyję. Mam cukrzycę, ponad 20 lat, biorę cztery razy dziennie insulinę, quicki, trzy razy dziennie szybkie insuliny, śniadanie, obiad, kolacje. W dwie godziny po kolacji jeszcze czwarty quick działający na 24 godz., który mi wyrównuje cukrzycę.

Modlę się do służebnicy Bożej. Wierzę s. Dulcissimie. Jej modlitwa i moja modlitwa do niej jest wysłuchana u Boga, Najświętszej Panny Maryi. Żyję. Jeżdżę samochodem, poruszam się swobodnie.

Chciałabym na cały świat zawołać, że modlitwy do służebnicy Bożej s. Dulcissimy są skuteczne i święte. Siostra Dulcissima zawsze wstawia się za mną, wierzę w to mocno.

12 czerwca 2023 r.

świadectwo wysłuchała s. Małgorzata Cur

Comments are closed.

Post navigation

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Czytaj więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close